Ho Chi Minh City (Sajgon) 2017

Właśnie wróciłem z HCMC (Ho Chi Minh City nam bliżej znanym jako Sajgon), gdzie dane mi było spędzić 3 dni. Nie za długo ale wystarczająco aby zrealizować swój plan niemal w 100%.

Podróż rozpocząłem w sobotę (09.04) późnym wieczorem po całym dniu w pracy. Ponownie towarzyszyła mi moja dobra znajoma Joy (ale jej prawdziwe imię to Huong), która jest moją podopieczną ale również i zarazem nauczycielką, która pomaga mi rozwinąć się w sztucę tańca, jak i przybliża mi metodę Pilates. Cała historia jest o tyle interesująca, że gdy poznałem się z nią w Hanoi, to okazało się, że zna się z moimi znajomymi z Polski, którzy już od kilku dobrych lat mieszkają i pracują w Sajgonie. Jak widać świat jest naprawdę mały, a siła przyciągania odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie funkcjonuje na zasadach, których moja świadomość nie pojmuję.
Wróćmy jednak do samej podróży. Bilety za bookowaliśmy w jednych z wietnamskich liniach lotniczych - VietJet Air, o których wiele się nasłuchałem. Jeden z naszych klientów jest pilotem w tej linii lotniczej i niektóre historie, którymi się z nami podzielił nie napawały mnie optymizmem. Godzina wylotu była przesuwana dwukrotnie, aby ostatecznie lot opóźnił się 1,5h. Na szczęście miałem ze sobą Kindla, oraz towarzystwo więc czas nam się nie dłużył. Z Hanoi wylecieliśmy w okolicach północy i na miejscu byliśmy dwie godziny później.

Noc spędziliśmy w rodzonym mieszkaniu Joy - jej rodzice zaoferowali, że możemy spać u nich bo ich mieszkanie znajduję się zaledwie 5 minut samochodem od lotniska. W tym momencie na chwilę się zatrzymam ponieważ okazja poznania jej rodziny, choć nie stanowiła istotnego punktu w moim planie, okazała się jednym z bardziej istotnych i niezwykle miłym elementem całego wyjazdu.
Zacznijmy od tego, że głowa rodziny Trieu Xuan (tata Joy) jest dość znanym pisarzem w Wietnamie oraz dziennikarzem, który został nagrodzony "Nagrodą Specjalną" dla dziennikarza śledczego. Zwiedził pół świata oraz miał przyjemność poznać nasz kraj, który wywarł na nim bardzo pozytywne wrażenie. Aktualnie jest na emeryturze i żyje spokojnie ze swoją żoną (rewelacyjną kucharką) w skromnym mieszkanku, w którym pierwsze co rzuca się w oczy to biblioteczki wypchane po brzegi książkami. Bardzo barwna i niezwykle pozytywna postać. Zainteresowanych odsyłam na oficjalną stronę pisarza (niestety tylko po wietnamsku, ale można sprawnie przetłumaczyć wszystko w translatorze google, sprawdzałem). Zmotywowany widokiem wielu wydań Jego własnych książek we własnej biblioteczce, do listy swoich marzeń dopisałem kolejny punkt - własna książka o ruchu i kulturze fizycznej.

Przyjęty zostałem ogromnie ciepło i możliwość doświadczenia gościny ze strony tej wietnamskiej rodziny okazała się naprawdę niezwykłym i niepowtarzalnym doświadczeniem. Zacznę od tego, że rano obudzony i przywitany zostałem muzyką Fryderyka Chopina. Później miałem przyjemność porozmawiać na temat historii naszego kraju oraz nawet o aktualnej scenie politycznej. W ogromnej kolekcji książek znalazły się pozycje Henryka Sienkiewicza jak "W pustyni i w puszczy" oraz "Quo Vadis", a ulubionym alkoholem - "trawa w butelce"czyli  Żubrówka, którą wychwalał za niezwykły smak. Pan Trieu Xuan generalnie z ogromnym szacunkiem odnosił się do polaków i Polski podkreślając kilkukrotnie, że jesteśmy narodem szlachetnym i walecznym.
Po takim powitaniu nie mogłem odmówić niedzielnego, rodzinnego dnia, na którym miałem poznać niemal całą rodzinę. Byłem traktowany jako "gość honorowy" co było oczywiście niezwykle miłe ale zarazem czułem się trochę głupio bo nikim ważnym i szczególnym przecież nie byłem. Ot to kolejny "biały"znajomy ich córki. Tym bardziej jednak doceniam całokształt.

Niedziela minęła mi więc niemal cała na rozmowach oraz jedzeniu tradycyjnych wietnamskich potraw. Pieczołowitość i serce jakie "Pani Mama" włożyła w przygotowanie każdej potrawy samo w sobie było obserwacją ogromnie interesującą... A wszystko aby człowiek z europy nigdy nie zapomniał smaku Wietnamu. Muszę przyznać, że się udało - każda potrawa choć powierzchownie bardzo prosta stanowiła zdecydowanie jedne z najlepszych potraw jakie przyszło mi tutaj zjeść. Niepowtarzalne połączenie prostoty i smaków idealnie ze sobą komponujących. Prawdziwe mistrzostwo świata.
Przykładowe śniadanie, oczywiście z kokosem bo gdzieś tam napomknąłem, że lubię.
Dopiero wieczorem nadeszła okazja do wyjścia na zewnątrz i zwiedzenie zaledwie malutkiego skraweczka największego miasta w Wietnamie. To co warto odnotować to różnica temperatur między Hanoi i Sajgonem (północą a południem) - w tym drugim jest cieplej, przez cały rok. Zmiana na tyle istotna, że wdała mi się we znaki przez czas pobytu. Jak dla mnie trochę za gorąco, ale dla wielu stanowi to ogromny plus.

Na cel obraliśmy niewielki park ulokowany w District 1 - September 23 Park. Bardzo przyjemne miejsce, w którym można znaleźć dużo zieleni oraz ciekawych ludzi. Idealne miejsce na spacer i relax. Już na samym wstępie zostałem zaczepiony przez grupkę młodzieży i poproszony o chwilę czasu przeznaczoną na rozmowę. Jest to taki sposób na naukę i praktykę języka angielskiego w spontanicznych, nie zaplanowanych sytuacjach. Młodzież chodzi po całym parku grupkami i prosi obcokrajowców o możliwość rozmowy. Bardzo przyjemny sposób na naturalną naukę w plenerze. Bardzo mi się to spodobało i choć sam wciąż szlifuję swój język to uznałem, że to dobra okazja do wspólnego praktykowania. Rozmawiałem głównie o tym czym się zajmuję i co robię w Wietnamie, odpowiadając przy tym na ciekawe pytania, jak na przykład "czy wierzę w przeznaczenie".
Nie odeszliśmy daleko, a mój wzrok od razu przykul do kółek gimnastycznych i osoby, która na nich trenowała. Oczywiście nie pominąłem okazji do wspólnego treningu i rozmowy. Remy okazał się byłym pływakiem z Kanady, zafascynowanym metodami gimnastycznymi, który jeździ teraz po całym świecie, trenując w różnych miejscach i poznając nowych ludzi. Tak się złożyło, że teraz jego trip obejmuję Azję, a wcześniej zwiedzał Europe w tym Polskę, którą bardzo miło wspomina i do której ma zamiar niedługo wrócić. Spędziliśmy chwilkę razem robiąc prosty trening i wymieniając się doświadczeniem.
Po treningu nadszedł czas na powrót do domu i wspólną kolację z rodziną Joy. Czas upłyną nam głównie na rozmowach o historii Wietnamu, czasach wojny, o tym jakie są moje odczucia z pobytu w HCMC oraz generalnie jak mi się żyję w Wietnamie, ale również o moich planach na przyszłość.

Po kolacji przyszedł czas na odpoczynek. Dla większości ludzi z zachodu warunki w jakich przyszło mi spać uznałoby za ciężkie, ponieważ spałem na ziemi. Mieszkanko jak wspominałem wcześniej jest bardzo skromne, składa się z dwóch pokoi - sypialni, salonu oraz łazienki, kuchni i balkonu. Moja znajoma spała więc z rodzicami w sypialni, a ja w salonie. Ponieważ zawsze mój styl życia wybiegał pod wieloma względami poza ramy ogólnie przyjętych "norm", już w Polsce często sypiałem na podłodze zamiast na wygodnym łóżku. Nie było więc dla mnie żadnym dyskomfortem spać na ziemi. Mało tego muszę szczerzę przyznać, że tak dobrze nie spałem już od bardzo dawna.
Wałek, który znajduję się po prawej nie jest zagłówkiem jak się na pierwszy rzut oka wydaję tylko specjalną poduszką do przytulania. Naprawdę super sprawa poprawiająca znacznie komfort. :)
Tak oto skończył się pierwszy dzień mojego pobytu w Sajgonie i stanowił on piękny wstęp do tego co przyniosły kolejne dwa dni. A były to ogromnie intensywne i owocne dni, stanowiące bardzo istotny dla mnie impuls. Ponieważ jednak działo się bardzo dużo oraz sam charakter tych dni był zupełni inny, postanowiłem, że opiszę je w oddzielnym wpisie. Będzie przede wszystkim o ruchu oraz wyjątkowych ludziach których poznałem i z którymi miałem przyjemność przebywać.
Artykuł możesz przeczytać tutaj - Sajgonowo - movementowo.

Komentarze